Na wodnym parkingu w Mikołajkach „wetknęliśmy się” między dwie potężniejsze od nas mieszkalne motorówki, nazywane pieszczotliwie przez niektórych żeglarzy „Motokrowami.” Jedna z czajnikiem, druga z ręczniczkami – były spokojne i tu nie sprawiały nam przykrości. Czasem anektują jakieś ciche zatoki, czy przewężenia i wiążąc się tworzą towarzyskie platformy – niech, tam, każdy odpoczywa jak lubi, chociaż momenty w których słychać głośne pokrzykiwania i jeszcze głośniejszą muzykę (głównie disco) nie należą. do najprzyjemniejszych.






A czego najbardziej nie znosimy na jeziorach? Wodnych skuterów o potężnej mocy silnika, często wyposażonych w równie potężne głośniki. Płyną z dużą prędkością, nie zwracając uwagi na inne jednostki i wzbudzając taką falę, że przy wytworzonych przez nią przechyłach trudno „ustać na nogach”, a z jaskółek ( półeczki jachtowe) wypadają różne przedmioty. Toteż przez niektórych są obdarzeni przydomkiem „skutersyny” Nie robiłam im zdjęć.



Tak więc, po pobycie i zakupach w Mikołajkach przemieściliśmy się przy pomocy zarówno wiatru jak i silnika na jezioro Tałty, później jezioro Ryńskie. Kolejny, krótki postój w porcie, w ślicznym Rynie gdzie znów trzeba było uzupełnić zapasy. Dlaczego?



Bo na wodzie apetyt dopisuje. Co jadaliśmy? Zrobiłam kilka potraw „słoikowych”, a nasza spirytusowa kuchenka spisuje się świetnie.






I po Rynie wracamy tą samą ( a ciągle inną) trasą , tą samą (a ciągle inną) wodą. Ostatnia noc z widokiem na wysepkę na jeziorze Bełdany. Nazajutrz – my w drogę do domu, a spakowana „Pigwa” jeszcze została na Mazurach.





Fotkę Pigwy na Wodzie „strzelił” znajomy, bo selfie jest oczywiście niemożliwe. Brak odpowiednio długiego KIJA.
