Przed wejściem tutaj nie musisz konsultować się z żadnym lekarzem, farmaceutą, a nawet z rodziną, gdyż treści tu zawarte z pewnością nie zaszkodzą Twojemu zdrowiu i życiu,
Ileś tam lat temu byłam na kilku letnich koloniach i obozach. Jakieś wrażenia, zapachy, niewyraźne scenki i skrawki wspomnień tkwią do dziś.
Zapisał mi się na przykład w pamięci pobyt we wsi Przybyszewo. Zbieraliśmy tam stonkę z liści ziemniaczanych. Widzę rząd okopanych już roślin i brnące wzdłuż niego w pełnym słońcu dzieciaki z butelkami i słoiczkami. Z tego samego pobytu pozostał mi smak jędrnych, zimnych, przekrojonych wzdłuż świeżych ogórków posmarowanych miodem. Dobre były, chociaż miód był sztuczny.
Zakopane. Na tablicy ogłoszeń zawieszono apel mniej, więcej takiej treści: Zamiast wydać wszystko na słodycze kupcie jakąś pamiątkę dla rodziców z naszego pięknego Zakopanego.
APEL POWTARZAM ( HA!!)
Miła koleżanko, szanowny kolego!
jeśli jesteś na obozie lub kolonii,
kup pamiątkę z Rabki, czy z Zakopanego,
coś dla mamy, coś dla taty – nie zapomnij!
Może pudło z wyrżniętym ręcznie Góralem,
lub ciosaną, piękną rzeźbę pana grzyba,
sznurowadło – a na nim drewniane korale –
mama bardzo się ucieszy! (No…chyba??!!)
Kusi ceną malutki, zaspany łabądek,
dzwon, który w domu porę obiadu wybije?
Igielnik, który zrobi w igiełkach porządek?
Kupić? A czyja mama nadal ręcznie szyje?
Z małym bólem serca, ale i z pewną dziwną wewnętrzną satysfakcją odmawialiśmy sobie kolejnego loda na patyku, butelki różowej oranżady, dropsów w okrągłych tutkach i drożdżówek z budyniem na wierzchu i naprawdę wracaliśmy do domu z przeróżnymi fidrygałkami. Niektóre, jak widzicie, zostały na półkach do dziś.
CZY I CO PRZYWOZI SIĘ RODZICOM WRACAJĄC Z KOLONII W DZISIEJSZYCH CZASACH? KTOŚ COŚ WIE?
Jem bób od wieków. Nigdy nie zrobił mi nic złego, chociaż były dni, kiedy przedawkowałam i kończyło się to brzusznym koncercikiem ( najwyżej kwartet!) Ponieważ ciągle, ciągle, z sezonu na sezon, ktoś mi się pyta jak Ja go gotuję, więc pozwalam sobie powtórzyć moją „instrukcję,” sprzed kilku lat, zwłaszcza, że pora na BÓB teraz jest najlepsza – młody, ale już nie „śliski”, lekko mączny, mniam.
OGŁASZAM DZIEŃ ZADAWANIA I ZAJADANIA BOBU po raz drugi!
BÓB – nie rośnie już dziko. Ta roślina z rodziny, jak sama nazwa wskazuje, BOBOWATYCH, żywiła ludzi w różnych częściach świata od wieków. Jej ślady znaleziono w ruinach Troi, a najstarsze znalezisko bobu pochodzi sprzed 2500 tysięcy lat p.n.e Apetyczne ziarna zawierają błonnik, witaminy A, B i C, a także cenne dla nas minerały: wapń, cynk, żelazo i magnez.
Ci, co tu zaglądają dobrze wiedzą, że to nie jest BLOŻEK ( ot, takie polskie zdrobnienie od BLOGU) – KULINARNY. Fakt, gdzieś tam coś było o podawaniu truskawek, o gotowaniu jajka i zupy na skórkach, ale to tylko takie wstawki. Dziś też – wstawka o bobie. Po prostu kilka lat temu moja bliska znajoma z miasta Poznania poskarżyła się, że jej mąż zmarnował pół kilograma dobrego bobu. Chciał moczyć, potem gotował godzinę (w/g starej książki kucharskiej), a na dokładkę – nie posolił. Nie mogłam się powstrzymać przed wysłaniem do niego rymowanej instrukcji. Wbrew moim cichym obawom – nie obraził się. Skwitował: „- Czy są rymowane książki kucharskie?” Ha! CHYBA JESZCZE NIE!
ZMIENIAJMY SOBIE DROGĘ ZNANĄ NA INNĄ, PRZYNAJMNIEJ OD CZASU DO CZASU. I niekonieczniedo pracy, czy z pracy, bo jaki w tym sens? Idąc gdzieś dookoła możemy wydłużyć czas dojścia i jesteśmy spóźnieni, idąc jakąś nową, krótszą przyjdziemy za wcześnie, a po co?
A JUŻ GROZĄ NAPAWA FAKT, ŻE JESZCZE INNA, NOWA DROGA MOŻE NAS SPROWADZIĆ NA MANOWCE, NA JAKIEŚ WREDNE ROZSTAJE i CO WTEDY? MOŻEMY BYĆ ZGUBIENI.
Więc, to za dziwaczny DZIEŃ w tym Kalendarzu Świąt Nietypowych? I to na dokładkę – W LIPCU!!! W porze, kiedy większość zaharowanych całoroczną pracą Polaków ( do tego potwornie męczącą, bo wykonywaną cały rok w pieleszach domowych ) i tak już, mam nadzieję chodzi, biega, snuje się, spaceruje raczej po takich DROGACH?
I nawet, jeśli ktoś trafi na taką mniej przyjemną drogę jak ta:
I nawet jak zgubi jeden z nowo zakupionych butów…
I nawet jeśli ktoś inny go znajdzie i zatknie w dziurę słupa…
I nawet jeśli ja go zauważę i tylko sfotografuję,
to przecież to jest dosyć fikuśna przygoda na nowej drodze??! Oby były tylko takie.
A, czy ci, którzy z kolei chodzą takimi jak wyżej DROGAMI DO PRACY, nie powinni czasem, w tym lipcu zwłaszcza zmienić sobie tych dróg na inne? Z ciekawości. Chociaż przez chwilę mogliby zerknąć na odbicie warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, który świetnie wygląda, wręcz jak pałac trolli, kiedy przegląda się w szybach takiego straaaasznie wysokiego bloku? A może pojeździć, pochodzić ulicami nie znanych nam w ogóle miast?
Albo – Pojechać nie wiadomo gdzie przez jakieś miasto, albo połazić po uliczkach tu, czy tam?
Czyli, ZAMIENIAJMY SIĘ NASZYMI CODZIENNYMI DROGAMI, ale nie tymi do i z pracy, bo to bez sensu. W wolnym, lipcowym czasie poznajmy kilka innych dróg, tych do nas na co dzień nie należących.
A jeśli jesteście w trakcie podróży, na większej lub mniejszej drodze, znanej bardziej lub mniej – życzę wam wszystkim SZCZĘŚLIWEJ DROGI. Dojedźcie do celu.
Jest lato i ciągle coś przylatuje, odlatuje, rozkwita, przekwita, usycha, moknie, a wszystko rośnie!
Oglądając biedronkę od odwrotnej strony,
masz prawo być co nieco zniesmaczony.
Ja to wiem i wiesz to ty,
że to jakiś rodzaj ĆMY.
Ty to wiesz i ja to wiem:
raczej nie kochamy CIEM.(?!)
Na szybie sobie siedziało,
słowem się nie odezwało.
Wdzianko, owszem, śliczne ma,
lecz, czy MOTYL to, czy ĆMA?
A to przysiadło na lustrze i długo się oglądało:
Czy to ta słynna, gryząca mucha?
Wszystkich się pytam, nikt mnie nie słucha.
Do licha! Jak jestem w potrzebie,
nikt nigdy, niczego nie wie.
Pewna wiewióreczka mała
coś schowała. Zapomniała.
A ja, orzeszka, blisko, pod płotem
znalazłam w zeszłą sobotę.
Och! Łatwo z tym sobie poradzę,
po prostu też gdzieś go wsadzę.
I oczywiście, zapomnę.
Lecz on zostanie. Po niej i po mnie.
Nikt jej nie karmi i nie podlewa,
a ona kwitnie, nudzi się, ziewa…
Nikt jej nie zrywa na bukiety,
bo ponoć strasznie kłuje, niestety.
I dobrze!! Nich sobie dzika róża
rośnie spokojnie w kącie podwórza.
Rok w rok, mój jaśminowiec pyta mnie drżący:
Nie wycinasz mnie, czemu? Nie jestem pachnący!!
Musisz mieć, zaiste, bardzo dziwny gust –
rzekł mi mój Philadelphus Inodorus.
Deszcz spadł i chociaż nie umył mi tej brudnej szyby,
zaraz po nim, na brzegu łączki pojawiły się grzyby.
Jeden mały, drugi większy, jeden słodki, drugi gorzki,
nie mam pojęcia, czy to te dobre – podróżniczki – twardzioszki?
I pomimo wielkiej oskomy na grzybową zupę śmietanką zabielaną – z tych grzybków dziś zrezygnuję, a nuż to jakieś halucynogenne stworki? Mam jeszcze garść suszonych, zeszłorocznych i pewnych. Zupa i tak będzie.