
Starsza pani wyjechała na dni parę.
Piękny wrzesień! Wzięła plecak i gitarę,
bo w plenerze nic jej więcej nie potrzeba,
no, tak, racja, oprócz wody oraz chleba.
Gdy wróciła, zobaczyła, że, o rety,
ktoś jej zgarnął z komputerka INTERNETY!*

ktoś jej zgarnął z komputerka INTERNETY!*
Zapraszam, zapraszam – wróćcie ze mną raz jeszcze, na chwilę do MAZURSKIEGO lata. Wielkie jezioro Śniardwy, na którym znów przebywaliśmy przez kilka wrześniowych dni obdarzyło nas tym razem PIĘKNEM i SPOKOJEM. Wiatr się rozleniwił, więc żeglowanie też było powolne, wręcz spacerowe. I była CISZA, bo znacznie mniej było też innych łodzi, ale:
Byliśmy na jednym długim koncercie ŻURAWI, które zwoływały się na ostatni sejmik przed odlotem – przez kilka wieczornych godzin krążyły akurat nad nami…


a słońce zachodziło, zachodziło i zaganiało do szuwarowych sypialni pary łabędzi, rybaków….a my usłyszeliśmy tęskne porykiwania jeleni gdzieś w pobliskich lasach…



a potem znów wzeszło słońce….i odsłoniło kilka kaczych rodzin (nocowały z nami?)…i usłyszeliśmy szum, ale to nie był wiatr, tylko przelatująca banda kormoranów….




a potem wszystko ucichło, wiatr się schował nie wiadomo gdzie, a my snuliśmy się po tym gładkim bezmiarze wody, sfalowanej tylko momentami przez przepływające inne łodzie…


aż dotarliśmy na ostatnią noc – już na jeziorze Bełdany, a w ostatni dzień, który zaczął się lekką mgiełką, a rozwinął się pełnym słońcem dobiliśmy do portu. I wróciliśmy do domu…



Wrzesień.
Jesień?
A, skądże!
Wybaczcie, że znów się mądrzę,
ale to jeszcze nie jest JEJ CZAS.
Na drzewach przecież wszystkie liście
nadal zielone soczyście
i nie zbrązowiał las.




Wrzesień.
Jesień?
Ot, bzdura!
Niebo w świetlanych lazurach
i nadal blisko, tuż przy mnie
kwitnie mi ślicznie i zdrowo
begonia z rozwianą głową
i żółte cukinie.





