czyli notatka – wspomnienie z 18 i 19-go listopada
Obudziłam się, spojrzałam, a tu biało,
o, do licha, ile śniegu napadało!!
Czyżby przyszła do nas ukochana Zima?
Przecież długo tu jesienią nie wytrzyma!
Bądź ostrożna Zimo i miej na uwadze,
fakt, że rzadko nas odwiedzasz w listopadzie.


I dodałam zanim znikła: – Wróć tu w grudniu,
w dobrze znanym ci terminie, po południu.
Bardzo proszę, moja miła, zapamiętaj,
że pobielić masz w tym roku znane ŚWIĘTA.






Polizałam jeszcze kilka płatków, bo zawsze badam smak pierwszego śniegu i brnąc przez ogród znalazłam jeszcze kilka ostatnich KANI. Główki miały lekko zmrożone (puk, puk…palcem), ale jeszcze jędrne i bez lokatorów.
Mam nadzieję, że się nikt nie boi KANI,
KANIA nigdy was nie struje i nie zrani,
(w odróżnieniu od takiego SROMOTNIKA,
KANIA nigdy was nie zmieni w nieboszczyka),
a smażone na masełku pyszne KANIE
na kolację, albo nawet na śniadanie,
bądźcie pewni – wręcz królewskie jest to danie.
( sorry, za tego nieboszczyka, ale taka jest prawda)




































