
Podobno istnieje ok.1000-ca odmian. Wierzyć się nie chce, ale co my tam wiemy, my – przeciętni zjadacze CZEREŚNI. Dawno temu, na rozstawianych, ulicznych kioskach w Warszawie piętrzyły się najczęściej dwa stosy. Na jednej stronie blatu leżała kupka tych jasnych z odrobiną pomarańczowego makijażu i czasem z małym rumieńcem, drugą część zajmowały te ciemne, prawie czarne. I jedne, i drugie wybrzuszone, wypełnione sokiem, a niekiedy robaczkiem, napięte, błyszczące z „trzaskającym” pod zębami jędrnym miąższem.



Co mają w sobie czereśnie? Och! Witaminkę C, magnes, potas, różne przyjazne nam przeciwutleniacze i błonnik, i trochę jodu, żelazo nawet, że już nie wspomnę o drobince białka z ciałka robaczka, który w czereśni czasem sobie siedzi. Niczego nie zmyślam, bo korzystam z różnej wiedzy u tak zwanych źródeł. Pamiętajcie: wskazana porcja to około 1 szklanki dziennie. Pamiętajcie: nie rozkoszujcie się pesteczkami, bo możecie się podtruć amigdaliną.
I bardzo proszę: myjcie je dokładnie, bo te wszystkie pestycydy, kurze, przylepione muszki i wszystkie inne, wstrętne, fu, drobinki……



































