Z pełną premedytacją i świadomie powtarzam tu przedjesienną rymowankę, bo ją lubię. Ci z Was, którzy ją czytali i może pamiętają mogą sobie iść i wypić kawkę. I tak, wiem, że JESIEŃ jako taka przyjdzie już 23 września, ale cóż, ja wierzę, że przed nami jeszcze kilka niby letnich dni.


Dopóki klucz spóźnionych gęsi gdzieś w dal nie odleci,
dopóki wszystkich grzybów w lasach ktoś nie zbierze,
dopóki rdzawych kasztanów wciąż szukają dzieci –
ja w jesień nie uwierzę!



Dopóki się nie wciśnie w ściółkę stado bożych krówek,
by wspólnie, kropka w kropkę zapaść w sen zimowy,
dopóki krąży po mrowisku choćby siedem mrówek –
o jesieni nie ma mowy!


Dopóki wiatr nie rwie pajęczyn rozpiętych na drzewach,
dopóki liść klonu krwistą smugą się nie mieni,
dopóki wilga gwiżdże, a niedźwiedź nie ziewa –
nie może być jesieni.


Dopóki moja dynia jeszcze drzemie na łodydze,
Dopóki spadające słońce nie wydłuży cieni,
dopóki są trzy żagle na jeziorze Wdzydze –
jeszcze nie ma jesieni.



Dopóki wodna ważka błyskiem skrzydełek się chwali,
dopóki nie dojrzeje ostatnia jagoda,
dopóki jarzębina nie zrzuci korali,
to jesieni nie będzie! Szkoda?

Gdy wrzosy się rozpalą i posiwieje wrzesień –
przyjdzie wtedy kolejna, jeszcze jedna jesień.




















