Jesień? Już?

Z pełną premedytacją i świadomie powtarzam tu przedjesienną rymowankę, bo ją lubię. Ci z Was, którzy  ją czytali i może pamiętają mogą sobie iść i wypić kawkę. I tak, wiem, że JESIEŃ jako taka przyjdzie już 23 września, ale cóż, ja wierzę, że przed nami jeszcze kilka niby letnich dni. 

Dopóki klucz spóźnionych gęsi gdzieś w dal nie odleci,

dopóki wszystkich grzybów w lasach ktoś nie zbierze,

dopóki rdzawych kasztanów wciąż szukają dzieci –

ja w jesień nie uwierzę!

Dopóki się nie wciśnie w ściółkę stado bożych krówek,

by wspólnie, kropka w kropkę zapaść w sen zimowy,

dopóki krąży po mrowisku choćby siedem mrówek –

o jesieni nie ma mowy!

Dopóki wiatr nie rwie pajęczyn rozpiętych na drzewach,

dopóki liść klonu krwistą smugą się nie mieni,

dopóki wilga gwiżdże, a niedźwiedź nie ziewa

nie może być jesieni.

Dopóki moja dynia jeszcze drzemie na łodydze,

Dopóki spadające słońce nie wydłuży cieni,

dopóki są trzy żagle na jeziorze Wdzydze –

jeszcze nie ma jesieni.

Dopóki wodna ważka błyskiem skrzydełek się chwali,

dopóki nie dojrzeje ostatnia jagoda,

dopóki jarzębina nie zrzuci korali,

to jesieni nie będzie! Szkoda?

Gdy wrzosy się rozpalą i posiwieje wrzesień –

przyjdzie wtedy kolejna, jeszcze jedna jesień.

Powrót z wód

Tak było, kiedy po powrocie z „ucieczki” skierowałam pierwsze kroki na zewnątrz. Dziś, czyli 11 września w mojej podwarszawskiej wiosce spadł pierwszy, wyczekiwany od wielu dni deszcz. Mówię to szeptem, nie chcę go prowokować do odejścia, chociaż z tego, co słyszę, w innych rejonach kraju jest o wiele bardziej rozbrykany. Jedni mają zawsze czegoś za mało, drudzy za dużo. Jak w życiu.

Rozejrzałam się dokoła po ogródku,

widzę drzewa, krzewy, trawy pełne smutku,

nic dziwnego, bo tu u mnie nadal susza,

wlewam wodę do konewki, no i ruszam.

Tuż przy płocie słyszę lipy ciche jęki:

Wody! Nie chcę wkładać dziś żółtej sukienki!

Przecież to, do licha nadal letni wrzesień,

przecież wszyscy wiemy – to jeszcze nie jesień!

Obok szepcze rododendron rozdrażniony:

Mnie też podlej! Ja też jestem odwodniony!

Bzy zwinęły poskręcane, blade liście:

Lej, jeśli masz jeszcze wodę, oczywiście!

Trawy wyschły, ale są dziwnie radosne:

Nas już omiń, odświeżymy się na wiosnę.

Nie podlałam wszystkich chętnych, no cóż, szkoda!

Gdzie ta woda, moi drodzy, gdzie ta woda?

A na deski werandy, oprócz uschniętych liści spadło mi coś, co liściem nie jest. Po prostu ktoś zgubił piórko.  

Ludzie na jeziorach

Owszem, zawsze byli i nadal są. W dzisiejszych czasach jest ich, oczywiście znacznie więcej niż ileś tam lat temu. Są jednak chwile, w których pęta się paskudna myśl : Och, gdyby było ich trochę mniej! Brzydko, wiem, ale najczęściej zdarzało mi się tak wzdychać, kiedy tuż obok nas przemykało paru wodnych skuterowców lub wielkie motorówki wzbijając nieprzyjemne fale kołyszące ostro naszą łodzią. Niektórzy dodatkowo słuchają muzyki z pioruńsko mocarnych głośników. Nie usłyszysz wtedy ani ptaka, ani wiatru, ani szumu trzcin. Wiem, wiem, każdy ma prawo odpoczywać tak, jak lubi, ale żeby chociaż niektórzy z nich mieli, ograniczony nawet, ale wzgląd na innych.