BEZ już zardzewiał. Ma rok czasu na kolejny występ. Będzie prawie taki sam, a jednak inny. Poczekamy i mam nadzieję, że zobaczymy.

Przyszła pora na AKACJĘ. Zapach tych kwietnych gron wręcz mnie odurzył podczas spaceru i przyznam się, że postałam dłuższą chwilę i wąchałam, wąchałam, wąchałam.
To, co u nas rośnie to ponoć wcale nie jest AKACJĄ tylko ROBINIĄ
( Na początku XVII wieku botanik francuski Jean Robin – sprowadził ten gatunek do Europy z Apallachów to już wiadomo skąd nazwa). ROBINIA pochodzi z Ameryki Północnej, a prawdziwe AKACJE porastają Afrykę i Azję. Na nasz użytek zostańmy przy ksywce AKACJA, jakoś łatwiej mi tę nazwę wymówić. Do rodziny akacjowatych należy zresztą około tysiąca różnych gatunków na całym świecie. Kwiaty nożna jeść: smażone w cieście, w formie konfitury ( utarte z cukrem jak kwiaty dzikiej róży), a i naleweczka jest pyszna. Smak nektaru akacjowego doskonale znają pszczoły, ale niestety jest ich coraz mniej. Jeszcze kilka lat temu przechodząc obok kwitnących w naszej okolicy AKACJI słyszało się zespołowe, głośne brzęczenie. W tym roku dopatrzyłam się z trudem kilku dziwnie niemrawych pszczół. Skończą się niedługo miody akacjowe.






Równie śliczne i pachnące kwiatostany ma akacja różowa. Kilka przeżułam. I żyję.





