Skąd wiecie, moi drodzy, że MAJ już jest w mieście,
dajmy na to w Sanoku, w Pile, czy w Warszawie?
Słyszę, jak ktoś, gdzieś woła: – U nas jest! Nareszcie!
To jak go poznajecie? Po zielonej trawie?
Może po tym, że w MAJU kwitną wam kasztany,
a najmłodszy z kuzynów, (nie, nie zdradzę, który –
i zgadzam się, powinien pozostać nieznany) –
właśnie znów się szykuje do zdania matury?
Dawno temu, do miasta przybywały panie,
przywożąc w kubłach z wodą BZU pachnące wiązki.
Stawały cicho w cieniu, w bramie, lub przy ścianie
i BEZ nam sprzedawały – tylko „na gałązki”.
Jeśli jesteś osobą tulącą się do drzew,
jeśli cię nie zniechęci BZU niemodna postać,
przytul sobie do serca ten zapomniany krzew,
to po nim, kwitnącym, łatwo jest MAJ rozpoznać.
Tu, gdzie żyję, BZY kwitną rok w rok, wciąż od nowa
i lubię trochę czasu spędzać w BZU gęstwinie,
bo taka już jest ze mnie Babuleńka Bzowa.*
Siedzę, wącham i czekam , aż MAJ sobie minie.
Siedzę sobie i wącham, wącham i się gapię
i się nie boję, że zza liliowego płatka,
nie bacząc na moją aromatoterapię,
jakiś wirus wyskoczy i nosek mi zatka.
* O Bzowej Babuleńce – jest to urocza bajka H.Ch.Andersena. Znacie ?