Ze mnie taka jest kobieta, która nie zna słowa DIETA! (Spokojnie, to tylko okrzyk medialny)
O!! To mi się podoba! Jedzenie, oprócz tego, że jest niezbędne dla naszego życia i zdrowia, powinno też dawać RADOŚĆ SMAKOWANIA., a z kolei ta radość pomaga w prawidłowym trawieniu i przyswajaniu tego, co dla nas najlepsze. Należę do zwolenników JEDYNEJ ROZSĄDNEJ dla utrzymywania zdrowia, DIETY „ŻP” ( żryj połowę) – brzydko brzmi, ale przynosi najlepsze skutki, jeśli chcemy zmienić swoje kształty na bardziej wiotkie. Stosując zasadę ŻP możemy jeść wszystko to, co lubimy, na co mamy apetyt, jeśli, oczywiście nie mamy przeciwwskazań z powodu konkretnych chorób. Bardzo często nasz organizm sam daje nam sygnały, o tym, czego mu brakuje, co powinniśmy uzupełnić, ale wydaje mi się, że straciliśmy umiejętność słuchania go i zamiast zjeść to, na co mamy w danej chwili straszną ochotę, zatracamy się w tysiącach porad, przebieramy w tysiącach suplementów. Małym dziewczęciem będąc skubałam i chrupałam tynk ze ścian – po prostu dlatego, że mi brakowało wapnia.
I DZIŚ JEM TO, O CO PROSIŁ OSTATNIO MÓJ ORGANIZM I CO ZA MNĄ „CHODZIŁO”:
PIERWSZE DANIE: ZUPA WIŚNIOWA Z MAKARONEM:


Torebkę wspaniałych, mrożonych wiśni zalałam trzema szklankami wody, wrzuciłam dwa goździki, szczyptę soli i cukier ( tyle, ile pragniecie). Pogotowałam kwadrans i chcąc, żeby zupa była zupą, a nie kompotem – starodawną metodą babć, które jadały niezdrowo, ale często żyły długo – „zaciągnęłam” zupę łyżką mąki rozbełtaną w odrobinie mleka i trzema łyżkami śmietanki (18%) – znów chwilę pogotowałam. Makaronik gotuję osobno, to jasne.




DRUGIE DANIE: NIE BĘDĘ OPISYWAĆ – WYSTARCZY SPOJRZEĆ:


