Mam nadzieję, że nikt z was się nie obrazi, ale ja dzisiejsze Święto Leniwych Spacerów ( 19 Czerwiec) zamieniam na Dzień Leniwych Klusek, Leniwej Zupy i Leniwego Andruta. Jak wiecie, nie zamieszczam tu często przepisów kulinarnych, ale są chwile, że coś mi szepce “napisz, napisz”, coś mnie do tego namawia, a ja ulegam. O leniwych spacerach już u mnie było i jasne jest, że zachęcam do nich wszystkich, bo świat i tak pędzi nie wiadomo w jakim kierunku,więc chociaż my połaźmy sobie leniwie. A o ciuciunach, czyli leniwych kluchach nie pisałam. I wcale nie muszę rymować, bo mam w tytule „…i nie tylko”. Do rzeczy: CIUCIUNY, to według wszystkich dzieci w naszej rodzinie, kluseczki z białego sera, posypane cukrem ( stąd nazwa – słodkie ciuciu, znacie?) Można je jeść o każdej porze dnia i nocy. Leniwa zupa, kluchy, andrut i już jest wypasiony obiad.
L E N I W A Z U P A
Otwieramy lodówkę i wyjmujemy: jedną solidną „nogę” odciętą od gotowanego 3 dni temu brokuła, jeden zwiędły korzeń pietruszki, dwie, trzy średniej wielkości i nieco już pociemniałe marchewki i te pięknie zachowane zielone wiechcie porowe (te… z tego dużego, którego biała część już dawno skończyła w niedzielnym rosole). Śmiałym ruchem dołączamy do całej grupy znalezioną na dnie pojemnika dolną, głąbowatą część kapusty pekińskiej, kilka pozbawionych piórek łodyg koperku oraz, ha, pół wspaniałego wiechcia natki oraz dwa spore ziemniaki ( zawsze gdzieś są), pomarszczony starczo kawałek zielonej papryki i to, co tam jeszcze znajdziecie. Wszystko to lekko oczyszczamy ze starych powłok (peeling), myjemy, kroimy byle jak i zalewamy ot, 2 – 3 szklankami wody. Wrzucamy liść laurowy, dwa ziela angielskie i gotujemy. Przecedzamy. Laura i ziele wywalamy, resztę rozszarpujemy, miażdżymy, kitłasimy, mieszamy we wszystko jedno jakiej maszynie do rozdrabniania, wlewamy wywar z gotowania, dodajemy łyżeczkę masła i przyprawiamy czym chcemy, cały czas próbując – sól, pieprz, ktoś chce dodać dwa listki bazylii – proszę bardzo, ząbeczek czosnku – proszę bardzo, garstkę suszonych ulubionych ziółek – wspaniale. Leniwa zupa i tak będzie miała paskudny kolor, więc wskazana jest ozdoba pod postacią łyżki kwaśnej(!) śmietany. I grzanki z resztek bułek.
L E N I W E K L U S K I czyli C I U C I U N Y
Na jedną, (no, może na dwie) porcję potrzebujemy: 250g białego sera (sprawdza się też taki, no, wiecie….taki trochę zapomniany z tylnych miejsc w lodówce) – rozdziabujemy go w miseczce widelcem, dzielimy na cztery kupki i dokładamy tyle mąki, żeby z kolei jej kupka (jako piąta) była podobna objętościowo do jednej z części sera. Chyba zawile to tłumaczę, ale mądry zrozumie.
Mieszamy mąkę z serkiem, wrzucamy roztrzepane trochę żółtko 1-go jaja, szczyptę soli, płaską łyżeczkę cukru i dodajemy rozbełtane białko. Nie musi być porządnie ubite, wystarczy, że je odrobinę rozglucimy, aż powstanie taka sympatyczna, mydlana pianka. Warto trochę to wszystko wymieszać umytą łapką. Jeśli macie jakie takie doświadczenie kulinarne, to jeśli będzie się to wydawać za rzadkie – dodajcie trochę mąki.
Zagotowujemy lekko posoloną wodę, łyżką odmierzamy i wrzucamy do wrzątku kolejne ciuciuny, bacząc, by woda wrzała cały czas. Schodzą z łyżki łatwo, jeśli stukniemy nią o krawędź garnka i zanurzymy w wodzie. Przykręcamy gaz , czekamy aż wypłyną i gotujemy chwileczkę.
Na patelnię sypiemy płaską łyżkę tartej bułki, podgrzewamy, dodajemy łyżkę masła – najlepiej klarowanego. Rumienimy. Odcedzamy ciuciuny, oblewamy masłem z pozłoconą bułeczką, posypujemy (lub nie) brązowym cukrem, albo cukrem pudrem z powiewem wanilii, czy cynamonu. CIUCIUNY rozgniatamy widelcem, wwiercając je w roztopione masełko i jemy, zerkając sobie w jakąś śmieszną czytankę. Uff. Dobrze, że mam składniki. Skończę to pisać i do roboty.
L E N I W Y A N D R U T czyli P I S C H I N G E R
Ukręcamy tym, co mamy KOSTKĘ MASŁA + 3/4 szklanki DROBNEGO CUKRU. Kiedy masa wygląda już dosyć puszyście, wlewamy łyżkę mocnego alkoholu, dodajemy 3 łyżki ciemnego kakao + 1/2 tabliczki byle jakiej czekolady ( najlepsza gorzka) rozpuszczonej w ciepełku z łyżką śmietany ( albo wody, albo mleka) Rozkładamy blaty waflowe i na wszystkie oprócz jednego rozdzielamy masę. Rozsmarowujemy, przykrywamy, obciążany i schładzamy.
To nie ja, oczywiście, ale taka szalenie zadowolona gospodyni domowa na okładce pisma z 1948r – trzyma nowe narzędzie, czyli kręciołka. a fotkę wydrukowano współcześnie na bilecie do Zachęty w Warszawie.
Pocięłam, kilka zjadłam, resztę ustawiłam w stos, poszłam przygotować aparat fotograficzny i jak wróciłam, nie było nic, co mogłabym sfotografować.
Teraz, bardzo proszę, uśpijcie komputer i nawet jest już późne popołudnie, zaliczcie LENIWY SPACER. Warto.