Jest lato i ciągle coś przylatuje, odlatuje, rozkwita, przekwita, usycha, moknie, a wszystko rośnie!
Oglądając biedronkę od odwrotnej strony,
masz prawo być co nieco zniesmaczony.
Ja to wiem i wiesz to ty,
że to jakiś rodzaj ĆMY.
Ty to wiesz i ja to wiem:
raczej nie kochamy CIEM.(?!)
Na szybie sobie siedziało,
słowem się nie odezwało.
Wdzianko, owszem, śliczne ma,
lecz, czy MOTYL to, czy ĆMA?
A to przysiadło na lustrze i długo się oglądało:
Czy to ta słynna, gryząca mucha?
Wszystkich się pytam, nikt mnie nie słucha.
Do licha! Jak jestem w potrzebie,
nikt nigdy, niczego nie wie.
Pewna wiewióreczka mała
coś schowała. Zapomniała.
A ja, orzeszka, blisko, pod płotem
znalazłam w zeszłą sobotę.
Och! Łatwo z tym sobie poradzę,
po prostu też gdzieś go wsadzę.
I oczywiście, zapomnę.
Lecz on zostanie. Po niej i po mnie.
Nikt jej nie karmi i nie podlewa,
a ona kwitnie, nudzi się, ziewa…
Nikt jej nie zrywa na bukiety,
bo ponoć strasznie kłuje, niestety.
I dobrze!! Nich sobie dzika róża
rośnie spokojnie w kącie podwórza.
Rok w rok, mój jaśminowiec pyta mnie drżący:
Nie wycinasz mnie, czemu? Nie jestem pachnący!!
Musisz mieć, zaiste, bardzo dziwny gust –
rzekł mi mój Philadelphus Inodorus.
Deszcz spadł i chociaż nie umył mi tej brudnej szyby,
zaraz po nim, na brzegu łączki pojawiły się grzyby.
Jeden mały, drugi większy, jeden słodki, drugi gorzki,
nie mam pojęcia, czy to te dobre – podróżniczki – twardzioszki?
I pomimo wielkiej oskomy na grzybową zupę śmietanką zabielaną – z tych grzybków dziś zrezygnuję, a nuż to jakieś halucynogenne stworki? Mam jeszcze garść suszonych, zeszłorocznych i pewnych. Zupa i tak będzie.