Ileś tam lat temu byłam na kilku letnich koloniach i obozach. Jakieś wrażenia, zapachy, niewyraźne scenki i skrawki wspomnień tkwią do dziś.
Zapisał mi się na przykład w pamięci pobyt we wsi Przybyszewo. Zbieraliśmy tam stonkę z liści ziemniaczanych. Widzę rząd okopanych już roślin i brnące wzdłuż niego w pełnym słońcu dzieciaki z butelkami i słoiczkami. Z tego samego pobytu pozostał mi smak jędrnych, zimnych, przekrojonych wzdłuż świeżych ogórków posmarowanych miodem. Dobre były, chociaż miód był sztuczny.
Zakopane. Na tablicy ogłoszeń zawieszono apel mniej, więcej takiej treści: Zamiast wydać wszystko na słodycze kupcie jakąś pamiątkę dla rodziców z naszego pięknego Zakopanego.
APEL POWTARZAM ( HA!!)
Miła koleżanko, szanowny kolego!
jeśli jesteś na obozie lub kolonii,
kup pamiątkę z Rabki, czy z Zakopanego,
coś dla mamy, coś dla taty – nie zapomnij!
Może pudło z wyrżniętym ręcznie Góralem,
lub ciosaną, piękną rzeźbę pana grzyba,
sznurowadło – a na nim drewniane korale –
mama bardzo się ucieszy! (No…chyba??!!)
Kusi ceną malutki, zaspany łabądek,
dzwon, który w domu porę obiadu wybije?
Igielnik, który zrobi w igiełkach porządek?
Kupić? A czyja mama nadal ręcznie szyje?

