TAK WYGLĄDAŁY w NOC SYLWESTROWĄ
Nie pierwszy raz opieram się na RESZTKACH. Dosyć często powołuję się na nie przy różnych okazjach. Były resztki tkanin w patchworkach i poduszkach, były resztki stolarskie, a ostatnio, w styczniu – resztki poświątecznych wypieków, a dziś chcę podzielić się z Wami ( nie bez pewnego wstydu) moim odważnym przedsięwzięciem kulinarnym opartym na dziesięciu na wpół wyschniętych mandarynkach. Tak. Leżały od Sylwestra. Nie zrobiłam zdjęcia, bo już były niefotogeniczne, ale oto fotka tego, co z nich zrobiłam:
Dziesięć podsuszonych, całych mandarynek
po umyciu przekręciłam przez kuchenny młynek,
(kto trzymał je też tak długo, ten łatwo uwierzy,
że ich miąższ okazał się jeszcze całkiem świeży!)
Pocukrzyłam tę miazgę, rzekłabym – rzetelnie
i wrzuciłam na patelnię.
Dodałam sok cytrynowy, cynamon, dwa goździki,
poddusiłam – mieszając i oto wyniki:
Chwalić się czymś w tym kraju raczej nie wypada,
ale wyszła mi, kochani, pyszna marmolada!!
I MUSZĘ TU POWTÓRZYĆ BLISKIE MI PRZESŁANIE:
NIE WYRZUCAJMY RESZTEK – PANOWIE I PANIE !!!
Były czasy, że różne resztki były bardziej doceniane, szanowane i brały udział w wewnętrznym, domowym recyklingu. Robiąc (HA!!!) niedawno (HM!!!) porządek (NO…) w jednej z najbardziej przepastnych (UF!!) naszych szaf wyciągnęłam (BO ZIMA!!??) dwa SWETRY Z INNYCH SWETRÓW ( starych, poprutych, rozerwanych, brzydkich, przebrzmiałych po prostu!), które dziergałam dla naszej rodziny i nie tylko, a wszystkie były w kształcie podobne, bo innych nie potrafiłam.