Żółtaczka żółto-żółcisto-miedziana

jak inaczej określić tę inną od wcześniejszej, rdzawo – czerwonej postać JESIENI? Rdza zbladła, zbrązowiała odrobinę i pomału robi się beżowa, ale…

Podczas kolejnej włóczęgi przysiadłam na moment na prostej, pasującej do otoczenia ławeczce, którą ktoś (leśniczy?) zmyślnie ustawił na skraju lasu. Pozwala na chwilę oddechu wynurzającym się z pośród drzew starszym osobnikom obarczonym czasem dodatkowo jakimś koszyczkiem, albo ułatwia decyzję tym, co jeszcze nie są pewni, czy dać nura w las. czy nie. Chwilkę posiedziałam. Pod stopami dywan liściasto-dębowy, ot nic nadzwyczajnego.

Za plecami wiotkie co nieco krzaczki tarniny, która wiosną kwitła TAK, a obecnie demonstruje garść ciemnych śliweczek, które na nalewkę będzie można zebrać i tak po pierwszych przymrozkach, kiedy zimno pozbawi je nadmiaru kwaśnej goryczy. Poszłam dalej, troszkę drogą, trochę lasem.

I ZALAŁA MNIE ŻÓŁĆ!!

Niedługo to potrwa. Już teraz trafia się na miejsca pełne liści. Przechodząc przez nie należy oczywiście roztrącać je na boki szurając nogami. Czy też lubicie to robić?

Dosyć! Nagła zmiana barw bardzo wskazana.! Całe szczęście, że zachowała mi się jeszcze pod płotem grupka marcinków, michałków, mateuszków, czy jak tam nazywają te drobne odmiany astrowatych, oraz cały czas kwitnąca w doniczce od czerwca – LOBELIA. Polecam