Przed wejściem tutaj nie musisz konsultować się z żadnym lekarzem, farmaceutą, a nawet z rodziną, gdyż treści tu zawarte z pewnością nie zaszkodzą Twojemu zdrowiu i życiu,
Kiedy przebywam w światłach i w cieniach zielonych łąk, gór, na rozległych łąkach, na zakolach rzek, w lesie, czy na jeziorach, to mam wrażenie, że właśnie tam, wśród nich byłoby najłatwiej uwierzyć w istnienie Dobrego Stwórcy. Wróciliśmy z naszych ulubionych Mazur. Znów nam się udało tego doświadczyć, a chociaż z racji wieku pobyt na naszej niewielkiej łódce obfitował, owszem, w różnego rodzaju fizyczne słabości i zmęczenie, jednak to, na co patrzyliśmy rekompensowało nam w pełni wszelkie niedogodności. Światła i cienie wodnego szlaku.
Zapraszam, zapraszam – wróćcie ze mną raz jeszcze, na chwilę do MAZURSKIEGO lata. Wielkie jezioro Śniardwy, na którym znów przebywaliśmy przez kilka wrześniowych dni obdarzyło nas tym razem PIĘKNEM i SPOKOJEM. Wiatr się rozleniwił, więc żeglowanie też było powolne, wręcz spacerowe. I była CISZA, bo znacznie mniej było też innych łodzi, ale:
Byliśmy na jednym długim koncercie ŻURAWI, które zwoływały się na ostatni sejmik przed odlotem – przez kilka wieczornych godzin krążyły akurat nad nami…
a słońce zachodziło, zachodziło i zaganiało do szuwarowych sypialni pary łabędzi, rybaków….a my usłyszeliśmy tęskne porykiwania jeleni gdzieś w pobliskich lasach…
a potem znów wzeszło słońce….i odsłoniło kilka kaczych rodzin (nocowały z nami?)…i usłyszeliśmy szum, ale to nie był wiatr, tylko przelatująca banda kormoranów….
a potem wszystko ucichło, wiatr się schował nie wiadomo gdzie, a my snuliśmy się po tym gładkim bezmiarze wody, sfalowanej tylko momentami przez przepływające inne łodzie…
aż dotarliśmy na ostatnią noc – już na jeziorze Bełdany, a w ostatni dzień, który zaczął się lekką mgiełką, a rozwinął się pełnym słońcem dobiliśmy do portu. I wróciliśmy do domu…
Na wodnym parkingu w Mikołajkach „wetknęliśmy się” między dwie potężniejsze od nas mieszkalne motorówki, nazywane pieszczotliwie przez niektórych żeglarzy „Motokrowami.” Jedna z czajnikiem, druga z ręczniczkami – były spokojne i tu nie sprawiały nam przykrości. Czasem anektują jakieś ciche zatoki, czy przewężenia i wiążąc się tworzą towarzyskie platformy – niech, tam, każdy odpoczywa jak lubi, chociaż momenty w których słychać głośne pokrzykiwania i jeszcze głośniejszą muzykę (głównie disco) nie należą. do najprzyjemniejszych.
Jedna z lewejDruga z prawejA na wprost , znacznie od nich mniejsza ALOHA – ktoś tęskni za tropikamiJedna z opisanych platformMotokrówka w drodzeLuksusowe (podobno) namioty mieszkalne na brzegu jeziora.
A czego najbardziej nie znosimy na jeziorach? Wodnych skuterów o potężnej mocy silnika, często wyposażonych w równie potężne głośniki. Płyną z dużą prędkością, nie zwracając uwagi na inne jednostki i wzbudzając taką falę, że przy wytworzonych przez nią przechyłach trudno „ustać na nogach”, a z jaskółek ( półeczki jachtowe) wypadają różne przedmioty. Toteż przez niektórych są obdarzeni przydomkiem „skutersyny” Nie robiłam im zdjęć.
Powrót wycieczkowca w MikołajkachJeden z mikołajskich mostów, pod którymi przepływaliśmyZłowi się coś, czy nie?
Tak więc, po pobycie i zakupach w Mikołajkach przemieściliśmy się przy pomocy zarówno wiatru jak i silnika na jezioro Tałty, później jezioro Ryńskie. Kolejny, krótki postój w porcie, w ślicznym Rynie gdzie znów trzeba było uzupełnić zapasy. Dlaczego?
marina z widokiem na Ryni kolejna tęcza…i kolejni żeglaerze…
Bo na wodzie apetyt dopisuje. Co jadaliśmy? Zrobiłam kilka potraw „słoikowych”, a nasza spirytusowa kuchenka spisuje się świetnie.
Makaron z dodatkami słoikowymi, ale fasolka świeża!kapuśniaczek z kapusty (ze słoiczka, ale doprawiony ziemniakami))Co na śniadanie? To moje żołnierzyki, czyli armia malutkich kanapeczek Kawa – absolutnie niezbędna i…albo maślane gotowce……albo kawałek szarlotki ( jeszcze z domu) i owoce…i oczywiście smażone na maśle okonki (prosto z wody – pycha!)
I po Rynie wracamy tą samą ( a ciągle inną) trasą , tą samą (a ciągle inną) wodą. Ostatnia noc z widokiem na wysepkę na jeziorze Bełdany. Nazajutrz – my w drogę do domu, a spakowana „Pigwa” jeszcze została na Mazurach.
Faktura wodyWysepka na Bełdanach
Fotkę Pigwy na Wodzie „strzelił” znajomy, bo selfie jest oczywiście niemożliwe. Brak odpowiednio długiego KIJA.
Po tym postoju w sławnych Mikołajkach późnym popołudniem docieramy do trzcinowiska na lewym skraju Śniardw. „Zapuszczam” wędkę, bo cenię sobie świeże, smażone okonki, ale wyławiam tylko tyle, ile zjemy (4). Z daleka przepływa „Fryderyk Chopin” – to nasz największy żaglowiec śródlądowy – bryg ( takie żaglowce były bardzo lubiane przez piratów). Rozwija żagle, a do nas dochodzi echo poważnej muzyki. To kilkugodzinne, romantyczne rejsy wycieczkowe z możliwością zjedzenia obiadu lub kolacji, ( z rybnym akcentem, oczywiście). Bryg mogą też wynajmować firmy na wszelkie, mniej lub bardziej nastrojowe uroczystości biznesowe, a ktoś brał tu też ślub.
A rankiem, wcale znowu nie takim wczesnym, wiatry popchały nas znów przez jezioro, ale już w innym kierunku. Weszliśmy na jezioro Seksty, a przez nie do kolejnego zakamarka tych wód – na jez.Kaczerajno, gdzie przycupneliśmy na cały kolejny. dzień.
wszystko modre w taką pogodęjezioro Seksty„Według mnie – zakwakała – jest to po prostu Kaczy Raj” – ale odpłynęła lekko obrażona – nic od nas nie dostała. Tu ptaków nie karmimy.Ustawieni już na noc przy brzegu, ale na kotwicy, obserwujemy, jak nadciągają kolejni ….… i stopniowo zajmują przybrzeżne miejsca „hotelowe”
Czy kogoś ciekawi jak się żywiliśmy ? Zawekowałam kilka prostych dań ( leczo, gulasz, kapusta z kiełbaską, kawałki kurczaka w curry, zupa wiśniowa) i trzeba było tylko dogotować ryż, albo ziemniaczki, albo makaron. Kuchenka na miejscu (spirytusowa, świetnie działa), potem kawka, a potem…zmywanie, niestety.
Powrót na początek Śniardw i w „grążelowej” zatoczce przeczekujemy kolejny dzień. Żółte kwiaty już przekwitły. Obok nas TRZECH PANÓW w trzech łódkach”, (ale bez psa). Ich chyba też przygnała tu zapowiedź deszczowej i burzliwej soboty. Na noc rozstawiamy podwieszony namiot.
Trzech panów w trzech łódkachkotwica w grążelachpod namiotem, widoczek z rufyIdzie zmiananamiocik rozstawionyzachód jeszcze kolorowyi deszczyk, ale srogich burz nie było
W niedzielę, w tempie na jaki pozwala wiatr – wracamy. Nie płyniemy już na wprost do Mikołajek, tylko skręcamy w lewo na szlak jeziora Bełdany. Mijamy Wierzbę, miejsce z Ośrodkiem Pracy Twórczej PAN-u i z jedyną na Mazurach przeprawą promową ( łączy odległe od siebie o 360 metrów dwa brzegi jeziora, przeprawa trwa ok.10 minut).
Wierzba – miejsce gdzie dobija promWłaśnie płynie. Podróż trwa ok.10 minutTo już ostatnia noc przed powrotem do cywilizacji
Ostatnia noc, dobijamy do portu, zwijamy żagle, porządkujemy „Pigwę” i do cywilizacji docieramy w świetle innego już zachodzącego słońca.
No, już wiecie, że wróciłam. I w tej chwili cieszę się z tego. Dawno, dawno temu, kiedy miałam jeszcze poczucie własnej nieśmiertelności, wyjeżdżałam i wracałam w ogóle nie zastanawiając się nad tym, że nie zawsze i nie wszyscy wracają do domu. Teraz jest trochę inaczej, ale OK, miało być o czymś zupełnie innym. Znów udało mi się wdrapać na łódź i całe dwa tygodnie mogłam patrzeć wyłącznie na niebo i na wodę…no, przesadzam, jakieś inne obrazy też się tam przewijały.
Działo się to na jeziorach Mazurskich, a właściwie głównie na jednym, największym, czyli na Śniardwach. Tam właśnie można odczuć, że:
CZASEM, Moi Mili, niewiele potrzeba,
żeby wpaść na moment z wizytą do NIEBA
WSCHÓD SŁOŃCA NA jez. BEŁDANYZACHÓD SŁOŃCA NAD jez. MIKOŁAJSKIMNOC NAD BEŁDANAMI
W tym roku nie pognały nas wiatry na północne rejony Szlaku Mazurskiego. Z jeziora Bełdany nasza „PIGWA” korzystając z korzystnych wiatrów przepłynęła przez jezioro Mikołajskie i przez przesmyk zwany Przeczką dostała się na ŚNIARDWY i już nie chciała gdzie indziej podróżować
przesmyk Przeczkai na ŚniardwyINNI TEŻTO faktycznie wielki „KAWAŁ WÓD”CHMURY, WIATEREK, DOŁY Z KAMIENIAMI i ZARAZ RÓJ RYBAKÓW – DZIEŃ NA OKONIA
A NIEBA nad ŚNIARDWAMI były, jak to z niebem bywa, różne, ale i podobne do siebie
te „sznurki” na tle błękitu to stos linek do gaflowego ożaglowania
A WODA na ŚNIARDWACH była, jak to z wodą bywa, różna i podobna do siebie, a zależało to od NIEBA, SŁOŃCA I WIATRU:
„”PIGWA” wyraziła zgodę na zwiedzenie kilku zakątków na Śniardwach….czyli dalszy ciąg mazurskiej galerii nastąpi.
Dziób naszej łódeczki odwrócony na południe, wiatr wpuszczony w żagiel i znanymi już, a jednocześnie ciągle fascynującymi nas drogami wodnymi znów ruszamy na południe Krainy Jezior.
Wcześnie nie zauważona wysepka trzcinowa?
Krótka wizyta w marinie Giżycka i wypłynięcie na Niegocin, który nie przywitał nas przychylnym, popołudniowym zefirkiem, tylko porządnym wiatrem.
A chmury nabrzmiewały deszczem
I ostro nas zmoczyło
Nocami od deszczu chronił nas namiot rozpięty pod drzewcem – bomem i zasunięta suw-klapa, a komary i różne inne latające „frudła” zatrzymywała gęsta siatka okienna.
Co najczęściej jadaliśmy na śniadanie? Smażone na chrupko na maśle klarowanym rybki. PYSZNE, bardzo rzadko jada się na lądzie tak świeże jak te prosto z wody.
okoń i płotki
i zmywanie po śniadaniu
Nasze Bełdany przywitały nas już niezbyt groźnymi chmurami i zatrzymaliśmy się na ostatni sen mazurski blisko trzcin na kotwicy – jest to nasz ulubiony sposób nocowania i rzadko kiedy wpływamy do biwaków na lądzie. I była to piękna noc.
wschód księżyca
i ścieżka księżycowa
Rano dobijamy do portu pełnego innych, większych, wspaniale wyposażonych jachtów z uśpionymi w niebieskich śpiworkach żaglami. Zwijamy manatki i powrót do domu.
Co tu dużo gadać – znów wlazłam jakoś na tę łajbę, właściwie nie schodziłam na ląd przez dwa tygodnie (bojeden pobyt w sklepie w Giżycku się nie liczy), a później ledwo z niej zlazłam po widocznej tu drabinie i przez dłuższą chwilę uczyłam się chodzić. Bo tak, mamy tę śliczną PIGWĘ – hand made. Nie ja. Mój towarzysz życia.Późno powstała, może za późno, bo po takim rejsie przez Mazury kolejne dwa tygodnie musimy odpoczywać.I tak powstawały ubiegłoroczne i aktualne LATOFOTKI. W młodości przemierzaliśmy jeziora mazurskie na znacznie mniejszej żaglówce, a przez kolejnych ileś tam lat rozwijaliśmy się rodzinnie, więc było sporo przerw, chociaż, kilka razy udało nam się pożeglować z naszą podrośniętą trójką.
I wyruszamy z małej przystani pod Rucianem na jezioro BEŁDANY. Nie skręcimy na Straszne Śniardwy w prawo, tylko w lewo w kierunku wód jeziora Mikołajskiego.
I PŁYNIEMY– z południa na północ
Maszt w dół, bo czekają na nas mosty w Mikołajkach I płyniemy wśród innych bardzo różnych łodzi czyli MOTOKRÓWEK i SKUTERSYNÓW. Brzydko, wiem, ale tak żeglarze nazywają producentów fal i hałasu. Ze złożonym już masztem i zwiniętym żaglem przepływamy wzdłuż nadbrzeża Mikołajek. Nie wylądujemy, mamy jeszcze zapasy, bo za nami dopiero dwa jezioraPod ostatnim mostem żegna nas słynna SIELAWA – symbol Mikołajek
Po kolejnych kilku jeziorach „wpuszczamy się” w ciąg kanałów i wypływamy na duże jezioro Niegocin zbliżając się do Giżycka. W kanałach trwa remont , ale nie utrudnia to ruchu jednostek pływających.
W jednym z kanałówOtworzyły się wreszcie spore wody Niegocina. Musimy dopłynąć do Giżycka.Widokowy mostek w Giżycku nad mariną, do której zmierzamy. Trzeba tam „zaparkować” znaleźć miejsce postojowe i uzupełnić zapasy. Kończy się chleb, „słodka” woda i owoce. Śmieci – wynieść do pojemników, toaletę – wyczyścić w przepompowni, wodę pobrać z kranu do 5-litrowych butli. No i zakupyPo zakupach – ostatni kanał biegnący przez miasto, za nami widać otwarty jeszcze most obrotowy. Trzeba przezornie sprawdzać godziny otwarcia, żeby nie czekać zbyt długo na dalszy ciąg podróży.
Za kilka dni zapraszam na kolejne fotograficzne letnie odsłony, czyli na ciąg dalszy nadwodnych LATOFOTEK. Muszę je trochę uporządkować. A jak WY, moi sieciowi czytelnicy spędzaliście lato?